sobota, 17 sierpnia 2013

VI. Rutyna

VI. Rutyna

Tak, jak przepowiedziała Shanti, przez okres kolejnych czterdziestu dni, Kelly musiała walczyć z wystawionymi przez 'Niebo dla wyrzutków' przeciwnikami. Zawsze byli zamaskowani, uzbrojeni w kastety lub noże. Ich ilość nigdy nie przekraczała pięciu. Pojawiali się zawsze, gdy byli najmniej spodziewani. Wkrótce, dziewczyna nauczyła się być stale czujna, gotowa do ataku. Po swoim pamiętnym pierwszym dniu jako agentka 'Nieba dla wyrzutków', nigdy już nie wspominała swojej przeszłości. Przez lata spędzone na ulicy i dni, które upływały jej na pokonywaniu kolejnych przeciwników, nauczyła się uciszać myśli, które nie dawały jej żadnego pożytku. Czasem pytała Kima, skąd 'Niebo' bierze tych wszystkich ludzi, którzy są na nią nasyłani. Kim uśmiechał się chytrze i nie odpowiadał. Kelly zatem przestała pytać. Nie było sensu, skoro Azjata i tak nic by nie powiedział. Od ostatniego spotkania z Shanti, nie zobaczyła jej ani razu. Czasem wydawało się jej, że zielonowłosa była jakimś duchem, omamem, wizją z przeszłości, która nie miała pochodzenia, początku, ani końca.
Kelly zaczęła wpadać w rutynę. Przeciwnicy przybywali i znikali, zawsze bez twarzy i tożsamości. Cały świat wydawał się być sennym marzeniem. Koszmarem dwunastoletniej dziewczynki śniącej w gorączce o najgorszej przyszłości, jaka mogłaby czekać ją w jej różowej, plastikowej wyobraźni. Kelly jednak wiedziała, że to, co się dzieje nie jest snem. Jej niewinność, dziewczęcy uśmiech, zostały splamione mrocznym brzemieniem. Splugawione ciało gniło od środka, tak naprawdę już od samego początku. Od kiedy ten mężczyzna przekroczył próg domu, w którym Kelly mieszkała ze swoją matką.
Czerwonowłosa otrząsnęła się z rozmyślań.
Siedziała na tym samym kamieniu, na którym zszywała swą kurtkę czterdzieści dni temu, gdzie wzburzone morze szumiało pod względnie czystym, błękitnym niebem. Silny, wrześniowy wiatr ciął Kelly po twarzy, ale nic sobie z tego nie robiła, wpatrzona w poobdzierane czubki glanów. Na czarnej skórze widniały brunatne ślady z krwi.
 - Trzeba będzie sprawić Ci nowe w najbliższym czasie. - Kelly już parę sekund wcześniej zdała sobie sprawę z obecności Kima. Wiedziała, że Azjata, gdyby chciał, mógłby się zbliżyć do niej tak, że nawet by tego nie zauważyła, więc w głębi duszy była mu wdzięczna. Nie chciała go zabijać, a przypuszczalnie zrobiłaby to, gdyby chłopak ją przestraszył, przemawiając do niej znienacka.
 - Och, cześć Kim. - Rzuciła Kelly, ignorując zdanie, wypowiedziane przez niego wcześniej. Uśmiechnęła się lekko. Zrobiła to automatycznie, jej oczy dalej były zimne jak lód.
 - Witaj. - mruknął ten, siadając na piasku. Zapatrzył się w horyzont, odcinający niebo od wody ciemnoniebieską linią. Fale szarpały głazy wyrzucone na brzeg kamienistej plaży, a piana morska wydzielała ten szczególny, słony zapach, magiczną woń, którą nie sposób było podrobić, i która istniała od zawsze, jak wieczne pociągnięcie pędzla Boga na płótnie Ziemi. Kelly spojrzała zaś na Kima, którego profil odcinał się na tle dalekich klifów obciągniętych pajęczyną jesiennej mgły. Płaskie, zmatowiałe światło poranka wyzwoliło w jego rysach dziwną miękkość, która, siłą rzeczy, powinna zniknąć pod wpływem wydarzeń mających udział w tragicznym życiorysie chłopaka.
 - Nie wpatruj się tak, bo wywiercisz we mnie dziurę. - zaśmiał się Kim, przewróciwszy oczami. Kelly prychnęła.
 - Zastanawiałam się tylko, po co tu przyszedłeś. - Skłamała naprędce. Tak naprawdę, to o niczym nie myślała, a jak już, to na pewno nie o tym. To nie tak, że nie lubiła jego towarzystwa, wręcz przeciwnie. Trudno jej było jednak nawiązać z nim kontakt, nieważne, jak był miły, cierpliwy i otwarty. Wszystko, czego się nauczyła w dzieciństwie na temat nawiązywania znajomości, uleciało pod wpływem życia na ulicy i wyrzeczeń z nim związanych.
 - Jest misja. - odparł cicho Kim, poprawiając brunatną marynarkę wiszącą na jego szczupłych ramionach jak na wieszaku. Kelly zmarszczyła nos.
 - Co ty pieprzysz? - spytała. Azjata zaśmiał się, przeczesując palcami włosy. Dziewczyna pomyślała, że Kim ma nerwicę natręctw. Za każdym razem, gdy na niego patrzyła, jego ręce były czymś zajęte. Drapał się po głowie, przeczesywał włosy, poprawiał ubranie, zbierał kamyki, przebierał palcami po powierzchniach, bębnił nimi w szyby, blaty, czy własne kolano.
 - Misję, Kelly. Minęło czterdzieści dni, od kiedy się tu pojawiłaś. Jesteś pełnoprawnym członkiem 'Nieba'. - wytłumaczył, podczas gdy jego dłoń wykonywała skomplikowany manewr, by złapać lecące piórko mewy. W oddali, więcej tych krzykliwych ptaków wywrzaskiwało swą odę do bezkresnego morza i wolności, wypełniając przestrzeń piskliwymi skrzekami.
 - Muszę kogoś zabić? - zapytała dziewczyna, unosząc brew.
 - Razem musimy.
 - Kogo?
 - Dowiesz się, kiedy wrócisz do siedziby. - Odpowiedział Kim, obracając piórko w dłoniach. Wreszcie, po chwili ciszy, wypuścił je z rąk. Uleciało wraz z wiatrem gdzieś w górę. Azjata przez parę sekund obserwował jego lot, póki nie zniknęło z pola widzenia. - Wróć do pokoju, tam zostaną podane wszystkie informacje.
 - A ty? - spytała Kelly, gdy wstała i spostrzegła, że Kim nie ruszył się z miejsca.
 - Ja tu zostanę. Mam tylko tobie pomagać, więc musisz sama pójść na odprawę.
 - Spoko.- westchnęła Kelly. - Gdzie się spotkamy?
 - Wszystko w swoim czasie, ruda. Wszystko w swoim czasie. - mruknął ten, mrużąc oczy przed wiatrem.
 - Nie cierpię, jak tak mówisz.
 - Wiem. - uśmiechnął się lekko, a potem pożegnał ją ruchem ręki. - Idź już.
 - Yhyy... - odparła Kelly, odwracając się na pięcie.
Nie miała nic do stracenia, a wszystko do wygrania.