środa, 1 sierpnia 2012

II. Zapomnieć o przeszłości

II. Zapomnieć o przeszłości


Było już zupełnie ciemno, a deszcz powoli przestawał padać, gdy Kim i Kelly wsiedli do metra. Była to już trzecia przesiadka od dwóch godzin, więc dziewczyna zaczynała być niecierpliwa. Dobrze wiedziała, że całe jej dotychczasowe życie zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, lecz nie była pewna, czy jest na to w stu procentach gotowa. Przejeżdżali  przez obskurny, ciemny tunel. Czerwonowłosą targały czarne myśli, w przeciwieństwie do Kima, który albo udawał, albo naprawdę miał dobry humor.
 - Jak ty trafiłeś do 'Nieba dla wyrzutków'? - zapytała od niechcenia Kelly.
- Hmm, podobnie jak ty. Z tą różnicą, że ja prawie zabiłem posłańca. - stwierdził Kim i parsknął śmiechem.- Świetnie pamiętam jego jęki, gdy wsadzałem mu nóż w...
Kelly uparcie patrzyła azjacie w oczy, szeroko rozwartymi źrenicami szukając na jego twarzy dowodu, że żartuje.
- Jaja sobie ze mnie robisz. - przerwała mu.
- Nie inaczej. - zgodził się Kim i zaczął się śmiać. - Powinnaś zobaczyć swoją minę.
Czerwonowłosa też się zaśmiała, ale chwilę potem jej twarz nabrała poważnego wyrazu.
- Kontynuuj. - rzekła, kładąc dłonie na kolanach, i wbijając w nie paznokcie, robiąc dziury w i tak już porwanych czarnych rajstopach.
- Uciekłem jej. Do 'Nieba dla wyrzutków' chciała zwerbować mnie kobieta. Na imię jej Shanti. Dość trudno było jej mnie złapać, bo zanim zorientowała się, że coś jest nie tak, rozpłynąłem się w cieniu. To moja specjalność, potrafię być niemalże niewidoczny, nawet dla osób stojących tuż obok. Dlatego przeżyłem na ulicy, trafiłem tam, mając osiem lat. - wyjaśnił chłopak, nie zdejmując z twarzy lekko melancholijnego uśmiechu. Było w nim coś, co kazało Kelly też się uśmiechnąć.
- Ja, kiedy miałam dwanaście. - odparła, szczerząc do niego zęby.
- Powinnaś częściej się uśmiechać. - poradził chłopak. - W tej branży wcześniej, czy później to stanie się najważniejsze, inaczej...
- Inaczej co? - spytała zadziwiona czerwonowłosa.
- Inaczej opęta cię żądza krwi i staniesz się demonem. - objaśnił Kim słodkim głosem.
- Eee? Dość niewybredny żart. - skwitowała dziewczyna.
- Ja w ogóle nie jestem wybredny. - zaśmiał się azjata.
- Nie wierzę w demony. - odparła Kelly, siląc się na poważną minę. Cała rozmowa wydawała się jej jakimś ponurym kawałem. Kim zmierzył ją wzrokiem i zrozumiał.
- Nic nie wiesz, prawda? - zapytał, jakby ze smutkiem.
- Niby o czym?
- O swojej przeszłości. "Niebo dla wyrzutków" nie jest li tylko agecją wynajmującą płatnych zabójców. Jesteśmy pogromcami.
- Pogromcami czego?
- Demonów.
- Księdzami egzorcystami? - wydusiła z siebie Kelly, zanosząc się śmiechem. - Rzeczywiście, niewybredny ten żart. Słuchaj, ja zabijam ludzi. Nie wierzę w żadną magię, ani demony, ani Czyste Zło. Wszystkiemu winni są ludzie, a nie żaden Lucyfer.
- Ach tak. Mogłem się spodziewać. Osoba tak odcięta od społeczeństwa...
 - Pierdoły. - odparła Kelly. - Coś mi mówi, że znów robisz sobie ze mnie jaja.
 - Tym razem nie. - Kim zdążył się lekko zniecierpliwić. Nie spodziewał się tradycjonalizmu po dziewczynie, która w sumie wątpiła we wszystko. Zamilkł, i nie odzywał się do następnej stacji, jakby nad czymś rozmyślając.
Wyszli z metra gdzieś na prowincji. Niebo właśnie jaśniało krwawym brzaskiem przesiąkniętym zapachem niedawno skończonej burzy. Deszcz leciutko kropił. Wiatr był tak silny, że wywiewał z głów zarówno myśli jak i kapelusze. Kelly i Kim znaleźli się na skraju niewielkiego, niechlujnego bulwaru, który niegdyś był wyłożony białymi i błękitnymi kamieniami, dziś jednak przykrywał je gęsty kurz i warstwa przedpotopowych śmieci.
 - Parszywa Promenada. - przeczytała dziewczyna z tabliczki wiszącej na połamanym słupie po lewej. - No nie zorientowałabym się.- parsknęła. Spojrzała na Kima, którego oczy były skierowane ku niebu, na ciemne chmury nadciągające od morza. Chwilę potem bez słowa wszedł w labirynt ciasnych i ciemnych uliczek między szemranymi portowymi lokalami. Kelly podążyła za nim.
Przeciskali się przez obskurne dróżki, jak przez przedsionek piekieł; był ostry mróz, przebijający się przez duszę, niczym oddech dzikiej bestii. Szli dalej przez mroczną i odludną dzielnicę morderstw, aż czerwonowłosa złapała Kima za ramię i przytrzymała.
 - Idziemy do "Nieba dla wyrzutków", tak? - zapytała, czując w kieszeni ciężar swojej dwudziestki dwójki. Coś było ewidentnie nie tak.
 - Jeszcze nie. Nie jesteś gotowa, musisz uwierzyć.
  - No dobra... Ale jeden fałszywy ruch i odstrzelę ci łeb. Rozumiem, że w coś się bawimy, ale wolałabym się dowiedzieć w co konkretnie.
 - Wszystko w swoim czasie, Kelly... - odparł szeptem azjata, a echo jego głosu rozpłynęło się w cieniu wiatru targanym raz po raz okrutnym i żarłocznym wichrem.

niedziela, 15 lipca 2012

I. Nowe życie

I. Nowe życie

 Deszcz. Ciemne chmury kłębiące się nad tym małym kawałkiem nieba należącym do Kelly. Dziewczyna leżała na starym, lnianym hamaku na działce. Pofarbowane na czerwono włosy sięgające ramion, były mokre i pozlepiane w dziwne, niewygodne strąki. Intensywnie niebieskie oczy z wyrazem wystudiowanej pogardy patrzyły w chmury. Czarne kreski wokół oczu, namalowane uprzednio, spływały teraz po policzkach, tworząc szare łzy z popiołów. Łzy popołudnia, które smagało miasto kolejnymi falami przelotnych ulew i gradów. Kelly zeskoczyła z hamaku, a czarne, powycierane glany chlupnęły o błotniste kałuże. Z kieszeni skórzanej ramoneski, dziewczyna wyjęła pastelowo-fioletową bandankę i jakoś ogarnęła nią włosy. Pomstując pod nosem, Kelly skierowała się w stronę dworca, by schronić się przed kolejnym opadem zmrożonej wody. Uwielbiała to miejsce, kochała patrzeć na tych wszystkich ludzi, którzy zawsze wiedzieli, gdzie idą, mieli jasno wytyczone cele. Ona jako jedyna błąkała się tam, niczym udręczona dusza w twierdzy wzniesionej z żelaza i mgły. Znad morza napływało coraz więcej mrocznych czarnych chmur. Rozchodzące się od widnokręgu echo grzmotów zapowiadało, że nie skończy się na zwykłej ulewie. Po peronie przechadzało się trzech policjantów, którzy z uwagą przyglądali się Kelly. 
 - Niech was piekło pochłonie. Wszystkich. - dźwięk tego nienawistnego szeptu rozpłynął się w cieniu wiatru przeszywanym na wskroś ostrymi jak brzytwy kroplami deszczu. Nagle zrobiło się jeszcze ciemniej, jakby zapadł przedwczesny zmrok rozświetlany jedynie płomieniami światła, które eksplodowały nad miastem, pozostawiając po sobie ślady huku i furii. 
Odwróciwszy się na pięcie, powoli ruszyła w kierunku wyjścia. Policjanci wolno podążyli za nią. Mocny kopniak w szczękę powalił pierwszego mężczyznę, a pozostała dwójka wyciągnęła broń.
 - Podnieś wolno ręce do góry i nie ruszaj się. - nakazał jeden z nich, celując w Kelly. Dziewczyna szybko wyjęła swoją broń, starą dwudziestkę dwójkę odziedziczoną po ojcu.
 - Odłóż broń. - dodał policjant ponaglająco. - Pierwszy strzał wyrwał mu pistolet z ręki, drugi wystrzelił mu dziurę między oczami.
  Podobna śmierć spotkała dwóch pozostałych mężczyzn. Kelly rozejrzała się. Była w zaułku, prowadzącym do zamkniętego na cztery spusty magazynu. Wrzuciła ciała policjantów do jednego z kontenerów stojących nieopodal, a później przykryła je śmieciami. Zdyszana, jeszcze przez chwilę obserwowała swoje dzieło, a później poszła do domu.
Miała dwadzieścia jeden lat i mieszkała w ciemnej klitce, w pensjonacie tak podłej jakości, że pokoje świeciły pustkami. Odłożyła rewolwer do drewnianej kasety i schowała do szafki, tak głęboko, by nikomu nie zachciało się tam sięgać. Otworzyła szeroko okno, by trochę przegonić kloaczny fetor, którym cuchnął cały budynek, gdy niebo zaciągało się szkarłatno-czarnym zmierzchem.
 - Widziałem to. - usłyszała głos. Ktoś wszedł do jej pokoju, a nawet tego nie zauważyła. Dalej stała twarzą do okna, niespokojnie mrugając powiekami. - Poradziłaś sobie koncertowo. - dodał mężczyzna. Kelly odwróciła się, by ujrzeć niewysokiego chłopaka o azjatyckich rysach, który uśmiechał się uspokajająco. Dziewczyna wpatrywała się w niego nieufnie.
 - Nic ci nie zrobię. - powiedział, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Spodziewał się, że może zostać zaatakowany. Ku jego zdziwieniu, Kelly usiadła na łóżku i zaczęła ściągać glany.
 - Czego chcesz? - spytała. W jej głosie zabrzmiała nutka groźby. Azjata uśmiechnął się po raz kolejny. Miał przyjemny, ciepły uśmiech.
 - Powiem krótko i nie będę owijał w bawełnę. Jesteś mi potrzebna. Chodzi mi o twoje umiejętności w zabijaniu. Według badań, ci którzy są na samym dnie najbardziej nam się przydadzą. Więc zostało stworzone takie "niebo dla wyrzutków". Jesteśmy płatnymi zabójcami, dzięki nam osoby wyzute z zasad, mogą robić to, w czym są dobrzy. Oferujemy wszystko. - powiedział, kładąc rękę na ramieniu Kelly. - Nawet niebo. - dodał, oblizując wargi, jakby wymyślił jakiś znamienity dowcip. Z nadzieją patrzył na dziewczynę, widząc zamyślenie na jej twarzy.
 - Nie. - ucięła Kelly, wstając.
 - Dlaczego? - spytał zdziwiony chłopak. Widać było, że nie pracuje długo w tej branży. Na jego twarzy malowały się ślady niedawnego cierpienia. Kelly chciała go okłamać, ale było coś w jego oczach, co powiedziało jej, że nie przełknie on już żadnego kłamstwa więcej. Uśmiechnęła się melancholijnie.
 - Nie, bo tu nie ma nieba, jest prześwit pomiędzy wieżowcami, a serce to nie serce, tylko kawał mięsa... - zanuciła.
 - A życie, jakie życie? Poprzecinana linia na dłoniach, a Bóg - nie ma Boga, są tylko krzyże przy drogach. - dokończył melodię chłopak. - Znam to. - dodał.
 - Hymn wyrzutków, co? - zagadnęła Kelly. Azjata zaśmiał się.
 - Mam na imię Kim, a ty? - spytał przyjaźnie.
 - Kelly. - odparła czerwonowłosa, przyglądając się mu badawczo. - Powiedzmy, że się zgodzę. - zaczęła. - Co wtedy się stanie?
 - Dobre pytanie. - przyznał Kim. - Będziesz musiała się spakować, a potem zaczniesz szkolenie. - wyjaśnił. - Zabiorę cię do "nieba dla wyrzutków". 
 - Skąd o mnie wiecie? - Kelly zadała jeszcze jedno pytanie. 
 - Nietrudno było zwrócić na ciebie uwagę. - zaśmiał się Kim. - Liczne rozboje, kradzieże i napaście, wszystkie wykonane tak szybko, że nikt nie zdążył wezwać pomocy, chyba że już na tamtym świecie. Jesteś jak ninja. - zażartował.
 - No chyba ty, ja nie jestem z Japonii.
 - Korei. - poprawił chłopak.
 - Whatever. Tak, czy inaczej, będę musiała zabijać za kasę, tak? - spytała Kelly.
 - Niezupełnie. Będziesz zabijała za cokolwiek tylko zechcesz. 
Umysł dziewczyny na chwilę zajęła wizja bezkresnych przestrzeni, gwieździstych odchłani i wszystkich marzeń, o których już dawno zapomniała.
 - Biorę. - odparła bez namysłu.