wtorek, 30 lipca 2013

One-part „Prawo do miłości"

Chciałam się pochwalić moim półtorarocznym opowiadaniem, które stworzyłam pod wpływem „Gry Anioła” Carlosa Ruiza Zafóna. W książce tej, główny bohater, David Martin, napisał opowieść o dwóch drewnianych kukiełkach w wędrownym cyrku, zakochanych w sobie, które ożywają na jedną noc, wiedząc, że umrą o świcie. Wydało mi się to cudownym pomysłem, więc zaadoptowałam go, i powstało takie oto coś. Więc mówię - pomysł należy do Carlosa Ruiza Zafóna, lecz tekst jest mój. Zapraszam do czytania.


Prawo do miłości


Delikatna jesteś, niczym róży piękny kwiat,
nam niestraszny będzie przerażający świat,
dłonie nasze owinięte wstęgą miłości,
lecz usta szukające zdradliwie czułości...

 Widzę Twoją uśmiechniętą twarz naprzeciwko mojej. Gdybym tylko mogła płakać, zaraz zatopiłabym nas we łzach. Czemu Ty się nie odzywasz? Patrzysz na mnie, jak na kogoś obcego, ale obdarzasz mnie tym bliskim uśmiechem. Zaraz oszaleję. Chciałabym Ci powiedzieć, że chcę być Twoja, ale nie umiem. Zdrewniałe wargi nie mogą się rozchylić na chociaż kilka milimetrów, żeby wydobyć z siebie jakikolwiek głos. Cyrkowa przyczepa podryguje na wybojach drogi, a my podskakujemy całkowicie zależni od linek przytrzymujących nas do haka wbitego w przeżartą przez korniki ścianę. Nie patrz na mnie, odwróć wzrok... Wiesz przecież, że ani moje życie nie należy do mnie, ani Twoje nie należy do Ciebie. Wszystko należy do ludzi. Nie jesteśmy niczym innym, jak kukiełkami w ich rękach. Czasami mam wrażenie, że ty też myślisz o ucieczce, że słyszysz moje myśli, że także rozpaczliwie chcesz przerwać kajdany przytrzymujące Twoją duszę do tego drewnianego ciałka... ale chwilę potem już zapominam, odczuwam to, jak bardzo jestem samotna. Huk. Patrzę, jak spadasz na ziemię, odczepiony od haka po kolejnym wyboju. Pęknięcie drewna, i Twoja ręka odpada z upiornym trzaskiem. A Ty dalej się uśmiechasz, cały czas patrzysz przed siebie. Tak bardzo chciałabym zapłakać, albo nawet móc się ruszyć, pomóc Ci... Cisza. Wiszące na hakach kukiełki zachybotały się po raz ostatni, a koła zatrzymały się, skrzypiąc przeraźliwie. Słyszę, jak deszcz uderza w dach cyrkowej przyczepy, by po chwili ustąpić miejsca bliskim już pomrukom burzy.
Ciężkie kroki skórzanych butów stukających obcasami o czerwone deski. Widzę ludzkie ręce podnoszące Ciebie, i cichy głos, przeklinający kolejną już zepsutą lalkę. Ale Ty jesteś wyjątkowy. Ciebie nie wyrzuci. Wielka dłoń wyciąga z szuflady tubkę kleju montażowego, a po chwili znów masz swoją rękę. Lecz ślad pozostaje... Właściciel wiesza Ciebie znów naprzeciwko mnie. Czy mi się wydaje, czy Twoje oczy są smutniejsze? Człowiek wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi. I znów te godziny pustki przed porannym występem. Jedyną rzeczą, którą uświadamiała mi upływ czasu, był zegar z kukułką. Patrzyłam w Twoją twarz, a Ty patrzyłeś w moją. Grzmoty powoli ucichły, deszcz przestał siąpić. Cisza. Wydawało mi się, że czuję bicie naszych serc, ale to niemożliwe, przecież jesteśmy z drewna. Ogarnął mnie jeszcze większy smutek. Byłam tak samotna... Wybiła północ. Wraz z ostatnim uderzeniem zegara, z moich suchych, szklanych oczu, zaczęły spadać ciężkie, mokre łzy. Uniosłam jakby zdrętwiałe dłonie, by dotknąć drewnianych powiek.
 - Co...? - wyrwało mi się.
To niemożliwe. Byłam kukiełką. Nie miałam prawa się odezwać, płakać, ani się poruszyć. Coś było nie tak. Usłyszałam jakiś metaliczny stukot. Spojrzałam na Ciebie, a Ty właśnie oswabadzałeś się od haka, na którym byłeś powieszony. Podczas tej pracochłonnej czynności, porwałeś swój przepiękny, czerwony jak krew strój. Trzask. Spadłeś na dół. Mimo, że poruszałeś się jak człowiek, było w Tobie coś, co nie pozwoliłoby wątpić w to, że jesteś lalką. Twoje ruchy były sztywne, drewniane... Kukiełkowe. Stanąłeś niepewnie na blacie stolika i spojrzałeś w górę, w moją stronę. Zauważyłeś łzy na mojej twarzy i także zacząłeś płakać.
 - Ty... ty też...?
 - Tak...
Złapałeś za długi drut leżący na stoliku, po czym ściągnąłeś mnie z haka za jego pomocą. Wierzchem rękawa otarłeś mi łzy.
 - Zamoczysz tą białą suknię... - mruknąłeś. Patrzyliśmy na siebie nienasyceni. Wykonałam jeden sztywny, drewniany krok, by paść w Twoje objęcia.
 - Przez ten cały czas, od kiedy tu się pojawiłam, patrzyłam na Ciebie, kochałam cię... Dalej cię kocham, i będę już kochać zawsze... - wyłkałam Ci do ramienia, jakby w obawie, że gdy spojrzę Ci w oczy, zobaczę w nich chłód.
 - Jak to się stało? - zapytałeś tylko, a ja poczułam na głowie kilka Twoich łez wsiąkających w moje włosy. - Nie powinniśmy byli urodzić się kukiełkami. Byliśmy sobie przeznaczeni... To pomyłka. Powinniśmy być ludźmi... - mówiłeś. Płakaliśmy oboje, przyciskając się do siebie coraz mocniej, jakby chcąc stać się jednością, naprzeciw twardej strukturze naszych ciał.
 - My jesteśmy ludźmi. - szepnęłam Ci do ucha. - Kukiełki przecież nie kochają, prawda? - Patrzyłam w dół, na fałdy materiału, które mieszały się ze sobą. Nasze ubrania były porwane przez linki przymocowane do haków. Nasze drewniane wargi zbliżały się do siebie jakby w tajemniczym porozumieniu, o którym my nie mieliśmy pojęcia. Upiorny zgrzyt ocieranego drewna. Poczułam Twoje usta, twarde jak kamień, Ty czułeś moje. Przymknęłam całkiem sztywne powieki.
 - Jesteśmy martwi. - powiedziałam, nie bardzo wiedząc, do czego zmierzam.
 - Tak twarde i niewzruszone ciała mogą należeć tylko do nieboszczyków. - zgodziłeś się. Uśmiechnąłeś się smutno.
 - Ale skrywają najmiększe i najmilsze dusze...- dodałam, łapiąc cię za rękę. Zginanie twardych, drewnianych palców, sprawiało niemal fizyczny ból. Zegar wybił pierwszą. Drugą ręką zaczęłam wodzić po Twojej szorstkiej twarzy. Twarzy nieboszczyka.
 - Nie należymy do siebie. - powiedziałeś smutno. Pokiwałam głową.
 - Ale dzisiaj należymy.
Z niejakim trudem podążyliśmy do pozytywki, którą później nakręciliśmy. Wydobyła się z niej piękna, delikatna, lecz bardzo melancholijna piosenka. Zaczęliśmy tańczyć. Tańczyliśmy sztywno, jak roboty, okrywając rozczarowanie i rozpacz przygasłymi uśmiechami. Wybiła druga. Nakręcaliśmy pozytywkę raz po raz, nie chcąc, by melodia się skończyła. Tańcząc, patrzyliśmy sobie w oczy, nie mrugając, nie oddychając...
 - Wiesz, że gdy nadejdzie świt, znów będziemy martwymi kukiełkami... - zagadnąłeś, opakowując to straszne zdanie w usłużny uśmiech.
 - Tak. - przytaknęłam, przyspieszając tempo tańca. - Nie sądziłam, że kiedykolwiek znienawidzę brzask. - wyszeptałam, znów roniąc łzy.
 - Płacz. - powiedziałeś. - W końcu już niedługo nie będziemy mogli tego robić.
Szlochałeś ze mną, póki zegar nie wskazał trzeciej, a później czwartej.
 - Wiesz, że też Cię kochałem...? - zapytałeś, przytulając mnie. - Byłem zmuszony patrzeć na Ciebie cały czas, a wiedziałem, że nie mam prawa, że jestem tylko kukiełką.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Ty też mnie kochałeś...
 - Czyli to nie sen? - wyjąkałam cicho, przez ściśnięte gardło. Uśmiechnąłeś się, gładząc mnie po głowie.
 - Lalki nie śnią. - odpowiedziałeś łagodnie, lecz smutno.
 - Ale też mają prawo do miłości. - odparłam, przytulając się do Ciebie. Poczułam, że tracę władzę w nogach. Odrętwienie podchodziło do góry, aż wreszcie nie mogłam już się w ogóle poruszyć. Ostatnia łza spłynęła mi po policzku.
 - Ko...cham... Cię... - szepnęłam, coraz bardziej znieruchomiałymi ustami. Ty tylko się uśmiechnąłeś, a potem padliśmy na drewniany blat. Pierwsze promienie słońca, przebijały się przez dziury wydrążone w ścianach przez korniki. Ostatnimi siłami, zamknęłam oczy. Nie mogąc Cię widzieć martwego, zawsze pamiętałam Cię żywego.  Bo lalki też mają prawo do miłości. Nawet jeśli to nieprawda, nic nie szkodzi. W końcu, to tylko bajka.

1 komentarz:

  1. Cudowne *.* zakochałam się w tym. Coś pięknego, czekam na kolejne rozdziały, jednorazówki, cokolwiek napiszesz :D

    OdpowiedzUsuń