piątek, 26 lipca 2013

V. Ślady glanów na śniegu

V. Ślady glanów na śniegu

Gdyby nie to, że moja twarz odbijała się w maleńkiej kropli krwi w pląsach spływającej po drżącej dłoni, myślałabym, że już nie istnieję. Grobowa cisza rozbrzmiewała echem rozpaczy w mej duszy, sercu i umyśle, podczas gdy nad głową błyszczały mi miliony srebrnych gwiazd. Przenikliwy wzrok z kropli na moim serdecznym palcu przeszył mnie na wskroś przeraźliwym zimnem. Wiedziałam, że taki potwór jak ja musi mieć właśnie te oczy, lecz było w nich coś obcego. Coś, czego nie widziałam nigdy w lustrze. Wyrok rychłej śmierci. Ciszę naruszył odgłos pękającego naskórka. To moje spierzchnięte wargi rozciągnęły się w uśmiechu, który prawie natychmiast zalał się ciepłą krwią. Cudownie ciepłą.  Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo było mi zimno. Rozległ się cichy, zachrypnięty chichot, który z wolna przerodził się w przerażający śmiech. Mój śmiech. Mimo bólu, który rozsadzał moje pokaleczone usta, śmiałam się. Musiałam wyglądać strasznie leżąc tak na podłodze, blada, drżąca, prawie nie oddychając, a jednak śmiejąc się, jak wychowanka domu wariatów, czy trup, któremu na pięć minut przywrócono życie. Mój chrapliwy oddech i słabe, zwolnione bicie serca przybrały na głośności, gdy wstałam. Z moich ust unosiły się kłęby pary, gdy kuśtykając przemierzałam po raz ostatni te korytarze. Nie miałam prawa dalej tu żyć, i dobrze o tym wiedziałam. Popatrzyłam chwilę na śpiącą spokojnie osobę, którą niegdyś kochałam, a kilka kropli krwi spływającej mi z ust upadło jej na twarz. Na dworze śnieg dawał ukojenie dla płonącej wstęgami bólu skóry.  Spadał z nieba w ten sposób, jaki nie da się porównać z niczym innym, w pląsach wirując między latarniami. Ja, tak znienawidzona po prostu odeszłam, zagłębiając się w czarną otchłań, znikając w oceanie czasu, w nadziei, że jego prądy nigdy nie wyrzucą mnie spowrotem do tego miejsca, w którym tyle wycierpiałam. 

Kelly obudziło ciche westchnięcie. Zerwała się z posłania, po czym rozejrzała się, nie pamiętając, jak znalazła się w przestronnej, ładnie urządzonej sypialni z aneksem kuchennym i biblioteczką pełną książek. W rogu majaczyło pianino, a zaraz obok niego dwójka błyszczących ciemnych oczu. Wątły płomień świecy wyrywał ciemności twarz Kima. Czerwonowłosej wszystko się przypomniało, więc po prostu usiadła i zaczęła wpatrywać się w intruza.
- Nie wiedziałem, że mówisz przez sen. - odezwał się azjata, przeczesując palcami włosy. Kelly uniosła brew.
- A mówię?
- Tak, mówisz. - odparł ten. - "Nie szukaj mnie, i tak nie odnajdziesz śladu glanów na tym skrzącym się śniegu." Powiedziałaś to tak przytomnie, że pomyślałem, iż już się obudziłaś.
Kelly wzruszyła ramionami i wstała, przeciągając się. Czuła na sobie wzrok Kima, ale starała się nic sobie z tego nie robić.
- Fajna akcja z tymi zamaskowanymi napastnikami. Twój pomysł? - zapytała. Koreańczyk zaśmiał się cicho, kręcąc głową.
- Nie, wszyscy muszą przez to przejść.
- Ty też? - Kim milczał, patrząc gdzieś przed siebie i przeczesując włosy.
- W pewnym sensie. - odpowiedział w końcu. Kelly zdecydowała się nie naciskać.
- Shanti mi mówiła, że oprowadzisz mnie po siedzibie. - zagadnęła, po chwili ciszy.
- Nie chce mi się.
- Aha.
I znowu cisza. Kim wpatrywał się w drżące światło świecy. Jakby w roztargnieniu, uniósł rękę, by przeczesać palcami włosy. Kelly zauważyła, że często powtarza ten ruch. Odwróciła od niego wzrok i spojrzała na swoje stopy.
Ślady glanów na śniegu... 
Zmarszczyła brwi. Dawno nie śniła jej się przeszłość. Od pięciu lat w ogóle nic jej się nie śniło. Potrząsnęła głową, jakby chcąc odgonić natrętne myśli, po czym spojrzała na Kima.
- Która godzina?
- Około siódmej wieczorem. - odparł ten, dotykając palcem łzy gorącego wosku spływającej leniwie ze świecy. - A co?
- Pójdę na mały spacer.- powiedziała czerwonowłosa, wyciągając z kieszeni pieniądze, by je przeliczyć. - I zakupy. Muszę kupić igłę i nić, bo te skurwysyny rozdarły mi kurtkę. Poza tym, przydałyby mi się nowe rajstopy, bo te są do niczego. - spojrzała na swoje nogi, obciągnięte czymś, co kiedyś było czarnymi, gładkimi rajstopami, a dziś przypominało raczej siatkę na ryby.
- Po co? Tak ci lepiej. - uśmiechnął się złośliwie zjata.
- Pozwól, że się z tobą nie zgodzę.
Kim westchnął, wzruszywszy ramionami, po czym wstał ze swojego miejsca i podążył do drzwi.
- Będę musiał pójść z tobą i pilnować, żebyś nie uciekła.
- Po co? Nie mam dokąd uciec. - odpowiedziała Kelly, kręcąc głową z rozbawieniem.
- To tak jak każdy z nas. - mruknął melancholijnie Kim, po czym uśmiechnął się promiennie. - Ale sama rozumiesz, rozkazy. Jesteś bardzo cennym nabytkiem. - oblizał wargi, jakby opowiedział znamienity dowcip.
- No dobra. - warknęła Kelly. - Ale trzymaj się w bezpiecznej odległości.Tak, żebym nie wiedziała, że za mną łazisz.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - zamruczał Koreańczyk, ze swoim nieodłącznym, wilczym uśmiechem.
***
Kelly szła obskurną ulicą, ściskając w ręce pakunek z nowymi rajstopami i małym zestawem narzędzi do szycia. Podążała w stronę morza, kierując się ostrym wiatrem i odgłosem szalejących fal. Było dość jasno, w porównaniu z porankiem, a powietrze świeże i wilgotne. Deszcz już nie padał, choć i tak było mokro. Dziewczyna czuła milczącą obecność Kima, ale nie mogła nigdzie go zobaczyć. I dobrze. Nie ufała mu, a poza tym nie lubi, jak ktoś jej się plącze pod nogami. Przeszła przez wąską, piaszczystą dróżkę na brudnych, targanych wichrem wydmach, a potem znalazła się na plaży. Stalowoszare niebo spotykało się z wodą na horyzoncie ciemnym od ołowianych chmur ścigających się na niebiosach. Czerwonowłosa zdjęła kurtkę, odsłaniając chude ramiona, po czym usiadła na jakimś kamieniu, wyjęła igłę i nić, a następnie zajęła się łataniem dziury zrobionej przez zaostrzony kastet dzisiejszego przeciwnika. Dziewczynie wydawało się, jakby to się stało dawno temu. Szycie było czynnością nie wymagającą zbytniego skupienia, więc zatopiła się we wspomnieniach.
Po wyjściu z domu, skierowałam się na plac, skąpany w bladym świetle latarni. Tam, w wirujących płatkach śniegu, stał On. Uśmiechnął się krzywo, widząc, jak stąpam, lekko kuśtykając, a kropla krwi pod moją dolną wargą powoli zamienia się w kawałek lodu. Wypowiedział parę fałszywie słodkich słów, obrzydliwie brzmiących w oparach jego oddechu cuchnącego wątpliwej jakości cygarami. Gwiazdy migotały, chociaż mi wydawało się, że noc jest czarna jak morskie głębiny. Wyciągnął ręce, jak białe płaty mięsa, by wziąć mnie w ramiona. Pamiętam obrzydzenie. Straszliwe obrzydzenie dla niego, i dla tego, co mi zrobił. Ale czułam też radość i zniecierpliwienie. To trwało tylko chwilkę. Odbezpieczyłam dwudziestkę dwójkę, słysząc to słodkie kliknięcie, które wyobrażałam sobie tyle razy w tej sytuacji. "Tylko mnie rusz, a odstrzelę ci jądro, skurwysynu." Jego przerażone spojrzenie, gdy poczuł zimny metal przyciskający się do jego skóry. Mój gorzki uśmiech, bardziej podobny do grymasu. Bo przecież ja już nie potrafię się uśmiechać. Potem ich głosy, jakieś ręce ściskające moje ramiona, jacyś ludzie odciągający mnie od Niego. Krzyczę. Nie chcę, żeby mi uciekł. Strzelam. Kula przeszywa jego serce, wylatuje z drugiej strony, zabierając za sobą kłąb mięsa i krwi. Uśmiecham się, ale drżę, czuję na sobie dłonie. Krzyczę jeszcze raz. Co oni chcą mi zrobić? To policja. Widzę radiowóz. Trzeba to zrobić szybko, zanim będzie ich więcej. Ich również zabijam, z zimną krwią, tak zimną jak śnieg, który wpada mi do oczu. Wiedziałam, że nie mogę już powrócić do domu. Ciała wrzucam do rzeki, płynącej pod mostem nieopodal placu. Krew zabarwiła rdzawo płytki chodnika, rozlewając się po śniegu i po mojej utraconej już niewinności. Jako pieczęć tego naznaczenia, wchodzę jak gdyby nigdy nic do obskórnego sklepu i kupuję czerwoną farbę do włosów. Sprzedawca nic nie powiedział, patrząc na plamy krwi na mojej twarzy i rękach. Uśmiecham się słodko. W jego oczach jest strach. Nie zrobię ci krzywdy. Jestem dwunastoletnią dziewczynką...

1 komentarz:

  1. Cudny rozdział, czekam na kolejny.
    P.S. Twoja recenzja na http://reklama-bloga-mo-and-ang.blogspot.com/ już jest ^^

    OdpowiedzUsuń